Węgry to bardzo ciekawy
kraj. Przypomina trochę Polskę jakieś 10 lat temu. Domy budowane są tam na
samej granicy działek. Chyba mają jakieś dziwne prawo budowlane. Wygląda to
tak, że z jednej strony działki, zamiast płotu jest ściana domu. Ciężko
przestawić się też na węgierski forinty. Tyle zer do ogarnięcia, że można się
pogubić. Warto samemu się przekonać. Latem możemy tam liczyć na super pogodę.
Ceny są bardzo przystępne, wydaje się nawet, że niższe niż w Polsce. Na każdym
kroku są baseny termalne i winnice i pola słoneczników. Jedzenie tez było
bardzo dobre, przynajmniej w naszym hotelu. Myślę, że jeszcze tam wrócę. Jeśli
chcesz się przekonać, że warto wakacje spędzić na Węgrzech to przeczytaj poniższy
post.
Planowanie wyjazdu na
Węgry trzeba zacząć od zarezerwowania hotelu lub innego noclegu, najlepiej
jakiegoś z basenem. Ja najbardziej lubię rezerwować nocleg przez Travelist (www.travelist.pl).
Ceny są bardzo przystępne i jak na razie się nie zawiodłam na żadnym
zarezerwowanych przez Travelist hotelu. Następnie trzeba się zastanowić jak tam
dojedziemy. Ja polecam samochodem. Na Słowacji i Węgrzech obowiązują winiety,
które można kupić z wyprzedzeniem przez Internet lub na miejscu przy
granicy.
Z Gdańska wyjechaliśmy
około 22, dzieci w nocy spały, więc trasa nie była taka zła. Na miejsce
dojechaliśmy około 12 w południe.
Pierwszy dzień poświęciliśmy na zwiedzanie
pobliskiego Egeru. Polecam parking w centrum handlowym. Zwiedzanie miasta zaczęliśmy
od starego rynku.
Następnie poszliśmy do królującego nad miastem zamku. A na
koniec pojechaliśmy do Doliny Pięknej Pani.
W jednym miejscu, jedna obok
drugiej, są piwniczki winne. A całość zlokalizowana jest na niewielkim zboczu
góry. Można odwiedzić każdą piwniczkę, testować wina, żeby na koniec zrobić
zapas do domu. Można kupić wina w oryginalnych butelkach lub na litry do
plastikowych butelek prostu z beczki. Butelki możesz kupić na miejscu lub nalać
do własnych np. po wodzie.
Drugi dzień spędziliśmy w
Miszkolcu. Samochód warto zostawić na dużym bezpłatnym parkingu jakiś 1 km od
basenów i przejść się piechotą. Kompleks basenów usytuowanych na naturalnych
jaskiniach, naturalne bicze wodne, wodospad i płytki pokryte skalnymi naciekami
robią wielkie wrażenie.
Ze względu na dużą ilość turystów odwiedzających
Miszkolc, polecam pojechać tam na samo otwarcie lub zamknięcie. W ciągu dnia
jest tam duży tłok.
Trzeci dzień spędziliśmy
w Tokaju. Miasteczko jest bardzo urokliwe, zbudowane trochę na styl włoski. W
samym centrum można zostawić bezpłatnie samochód i udać się na zwiedzanie
winnicy. My postanowiliśmy odwiedzić Piwnice Rakoczych.
Płaci się wstęp, który
obejmuje zwiedzanie piwniczki z przewodnikiem oraz degustację win. Na końcu
jest sklepik, w którym można zakupić oryginalne Tokajskie wina.
Czwarty dzień był
najbardziej wyczerpujący, ale było warto. Pojechaliśmy odwiedzić Budapeszt.
Przy Placu Bohaterów znajduje się bardzo duży bezpłatny parking. Polecam
zostawić tam samochód i dalsze zwiedzanie odbyć korzystając z komunikacji
miejskiej. W biletomacie można kupić bilet całodniowy grupowy na wszystkie
dostępne środki komunikacji. Najlepiej jest zapłacić po prostu kartą. Nie licz
na to, że kupisz bilet w kasie. Za chiny nie dogadasz się z Panią w okienku. Oprócz
hoteli i głównych atrakcji turystycznych, to Węgrzy raczej nie mówią po
angielsku. Trzeba się jakoś dogadywać na migi.
Jeśli podróżujesz z
wózkiem dziecięcym, to nie polecam korzystania z metra. Nie popełnij tego
błędu, co ja. Metro nie jest przystosowane dla wózków, ani osób
niepełnosprawnych. Do najstarszej linii metra prowadzi tylko kilka schodów. Ale
do tej nowszej prowadzą bardzo długie i strome schody ruchome. Z początku
wyglądały bardzo niewinnie, jak płaski chodnik, więc jakby nigdy nic
wjechaliśmy sobie z wózkami. Potem nagle zamieniły się w strome niekończące się
schody. Jakoś sobie poradziliśmy, ale nie zapomnę tego do końca życia. Najlepiej
wybierz tramwaj lub autobus.
Budapeszt dzieli się na
dwie części Budę i Peszt. Zwiedzanie Budapesztu zaczęliśmy od budynku
Parlamentu, który znajduje się w części „Peszt”. Jeśli masz więcej czasu można
budynek zwiedzić wewnątrz. My niestety mieliśmy ograniczony czas.
Następnie brzegiem
Dunaju poszliśmy do mostu łańcuchowego i przeszliśmy na drugi brzeg do „Budy”. Tam starą kolejką wjechaliśmy na Górę Zamkową.
Małe składane wózki typu „ parasolka’ spokojnie zmieszczą się w wagoniku. Bilet
można kupić od razu w dwie strony.
Na górze przeszliśmy się spacerkiem w stronę
Baszty Rybackiej, skąd rozpościera się przepiękny widok na Peszt.
Wróciliśmy tą
samą drogą. Zjechaliśmy wagonikiem w dół i tramwajem dojechaliśmy do Kaplicy w Skale.
Następnie spacerkiem wróciliśmy przez most na stronę Pesztu. I kolejnym
tramwajem wróciliśmy na Plac Bohaterów. Niestety nie starczyło nam czasu na
pobliskie Termy i Zamek Vajdahunyad.
Ale nie ma tego złego, co by na dobry nie wyszło. Przynajmniej mam dobry powód,
żeby tam wrócić. Miasto było bardzo czyste, spokojne, a mieszkańcy przyjaźnie
nastawieni do turystów i bardzo pomocni. Najlepszym przewodnikiem po
komunikacji miejskiej jest Google Maps (https://www.google.pl/maps). Dla mnie to wynalazek nr 1. Wpisujesz
miejsce, do którego chcesz dojechać, wybierasz środek lokomocji i w ciągu
sekundy masz wszystko podane na tacy, godzinę odjazdu, czas trwania przejazdu,
nazwę przystanku, na którym masz wysiąść. Dosłownie z Google Maps dotrzesz w
każde miejsce.
Wieczory spędzaliśmy na
relaksie w hotelowym basenie, saunie i grocie solnej. Niestety nieubłaganie
nadszedł czas wyjazdu. Drogę powrotną podzieliliśmy na dwa etapy. Najpierw
dojechaliśmy do Bukowiny Tatrzańskiej koło Zakopanego. Tam spędziliśmy jedną
noc. Na mnie Bukowina nie zrobiła pozytywnego wrażenia. Droga jest tam bardzo
ruchliwa, a na jezdni brak jest przejść dla pieszych. Bardzo ciężko było bezpiecznie dostać
się na drugą stronę, żeby dojść do restauracji na obiad. Dobrze, że był to
jedynie nasz przystanek w drodze do domu. Oczywiście same Tatry są przepiękne.
Wracając można było je podziwiać przez szyby w samochodzie od strony Słowacji i
Polski.
Komentarze
Publikowanie komentarza